Nie macie pomysłu, o czym rozmawiać przy stole? Tego da się nauczyć

Nie bez powodu umiejętność prowadzenia rozmowy nazywana jest „sztuką konwersacji”. Jeśli osoba, z którą rozmawiacie, zgrabnie wypytuje was o ważne dla was sprawy, potrafi nawiązać do faktów z waszego życia i wykazuje się pamięcią historii, które od was usłyszała, a na dodatek uruchamia w was lawinę słów, możecie mieć pewność, że macie do czynienia z wirtuozem rozmowy. Jak zbliżyć się do takiego ideału?

Zainteresowanie

Przede wszystkim musicie być naprawdę zainteresowani rozmówcą i tym, co ma do powiedzenia. Ludzie zazwyczaj chętnie dzielą się własnymi przemyśleniami i musicie trafić na osobę wyjątkowo skrytą, nieśmiałą lub introwertyczną, żeby zderzyć się ze ścianą milczenia.
W każdym znajdziecie zaś strefę dla siebie naprawdę interesującą.

Być może wasz interlokutor był w ciekawym miejscu na wakacjach, może ma pasjonującą pracę, ma umiejętności, które robią na was wrażenie? Jeśli tak jest, to sprowadźcie rozmowę w te właśnie rejony. Możecie śmiało zachęcić do głębszej opowieści swoją własną historią - opowiedzcie ją jako pierwsi, a na pewno wasz rozmówca z chęcią się przed wami otworzy.

Otwarte pytania i brak negacji

Zaczynanie pytań od „nie”: “Nie byłeś jeszcze na tej nowej sztuce z Dorocińskim?”, sugerowanie w pytaniu odpowiedzi: “Na wakacje jedziecie samochodem czy pociągiem?”, pytania na tak lub nie: „Podoba Ci się ta restauracja” - to nie jest zachęta do pogłębienia tematu. Wygląda na to, że wy już wiecie, jaka będzie odpowiedź lub nie chcecie poznać pełnej opinii danej osoby. Tak samo w przypadku dokańczania za kogoś zdań lub podpowiadania wyrazów. Zadawajcie otwarte pytania, dajcie rozmówcy szansę dokończyć myśl, nie przerywajcie wypowiedzi. To zachęci do rozmowy.

fot. shutterstock

Cała uwaga

Kiedy rozmawiacie, poświęćcie rozmówcy całą uwagę. Zwłaszcza podczas wizyty w miejscu publicznym lub imprezy, nie rozglądajcie się na boki, jakbyście szukali ciekawszego obiektu. Patrzcie interlokutorowi w oczy, przytakujcie, reagujcie na jego słowa odpowiednią mimiką.

Tutaj przykładem negatywnym może być Katie Holmes z czasów wczesnego narzeczeństwa z Tomem Cruise’em, która podczas spotkania w show Oprah Winfrey, z uśmiechem na twarzy przysłuchiwała się opowieściom Toma o jego trudnym dzieciństwie. Nieadekwatna reakcja, przyznacie sami? Niewłaściwy wyraz twarzy, obojętne spojrzenie, nerwowe ruchy od razu mogą zdradzić, że wcale nie słuchacie swojego towarzysza. Warto to kontrolować!

Pytania pomocnicze

O tym, że naprawdę uważnie słuchacie, dobrze świadczą pytania pomocnicze, pogłębiające rozmowę. Jeśli jakiś wątek was zaciekawi, lub będziecie chcieli jakąś kwestię uściślić - pytajcie. Dla waszego rozmówcy będzie to sygnał, że jesteście uważni i autentycznie zainteresowani rozmową.

fot. shutterstock

O czym rozmawiać?

Nie wiecie o czym rozmawiać? Są trzy tematy, które w gronie dorosłych są samograjami. W przypadku rodziców będą to ich dzieci. Wystarczy zapytać: „Słuchaj, a jak tam radzi sobie Kasia w czwartej klasie, podobno to jest duży skok w samodzielności?”. I już mamy angażując temat, który wciągnie w konwersację tych, przed którymi czwarta klasa dopiero za rok i tych, którzy mają ją już za sobą. Kolejne dobre pole to dzielenie się doświadczeniami. “Byliście w Chorwacji na wakacjach, jak się wam tam podobało, polecacie ten kierunek?”.

Jeśli jesteście ciekawi czyjejś opinii na aktualny temat - pytajcie. Aktualizacja wiedzy na temat wspólnych znajomych gwarantuje także dłuższą rozmowę. Należy być jednak subtelnym i uważnym, aby nikt nie odebrał naszych pytań jako próbę plotkarstwa, ale jasno odczytał nasze intencje jako szczere zainteresowanie i troskę.

Jeśli jesteście towarzystwem o podobnych poglądach politycznych i światopoglądzie, to raczej nie wywołacie w swoim gronie gorącej dyskusji, będziecie się utwierdzać we własnych przekonaniach. Mieszane towarzystwo lub nowopoznane osoby powinny unikać tematów spornych, które nie są dobrze widziane zwłaszcza podczas pierwszych spotkań w większym gronie.

Doświadczeni rozmówcy, wbrew temu, co się zaleca, czasami mogą próbować poznać czyjeś racje i wysłuchać odmiennych poglądów. To, co najważniejsze - w rozmowie kierujemy się szacunkiem. Do własnych racji można przekonywać bez podnoszenia głosu i ciśnienia, chociaż to oczywiście wyższa szkoła jazdy. Ale słuchać warto zawsze - to podstawa udanej rozmowy.

Pięć zasad, które sprawią, że spotkanie przy stole będzie miało sens i jakość

Co kradnie naszą uwagę, odciągając ją od osób, z którymi przebywamy w realu? Odpowiedź jest jedna: technologia! Nawet podzielność uwagi nie zagwarantuje, że znajomi nie poczują się zignorowani naszym zachowaniem podczas spotkania. Równie podczas spotkań z bliskimi, należy pamiętać o tym, aby to ludziom siedzącym przy wspólnym stole poświęcać jak najwięcej zainteresowania. Jakich zasad przestrzegać, żeby w pełni cieszyć się wizytą i obecnością bliskich?

#1 Żadnych filmów przy jedzeniu

Ta zasada dotyczy przede wszystkim dzieci i widać, że część rodziców przegrywa z konsekwencją jej egzekwowania i... z YouTubem. Widok dzieci z telefonem opartym o szklankę i całkowicie pochłoniętych oglądaniem filmów to niestety standard. W kawiarniach, restauracjach, domach, rodzice kupują sobie w ten sposób święty spokój i sposobność do tego, żeby porozmawiać w gronie dorosłych. Niestety, coraz częściej ten nawyk widywany jest także wśród nastolatków, młodzieży, a nawet i starszych.

Warto jednak ustalić, że czas wspólnych posiłków to świętość. I dotyczy to wszystkich członków rodziny. Telefony i tablety lądują poza zasięgiem, są wyciszone - tak, żeby sygnały powiadomień nie odciągały uwagi od wspólnego biesiadowania.

Zasady należy ustalić wcześnie i konsekwentnie ich przestrzegać. Wspólny rodzinny posiłek powinien być czasem, w którym rozmawiamy, o tym, co się wydarzyło w szkole, w pracy, w przedszkolu, wymieniamy się przeżyciami. Nie pozwólmy, żeby zamienił się w coś innego. Ta sama zasada dotyczy spotkań z przyjaciółmi i znajomymi. W dzisiejszych czasach regularne odwiedzanie się czy wspólne wizyty w restauracjach są rzadkością, którą wymusza tempo życia. Dlatego warto wprowadzić zwyczaj, w myśl którego wszystkie urządzenia mobilne pozostaną w torebkach i kieszeniach, a przy stole cieszyć będzie przede wszystkim rozmowa i wspólny posiłek.

fot. shutterstock

#2 Nie jesteśmy łatwo dostępni

Jasne, praca już dawno przestała być czynnością wykonywaną od 8 do 16. Na część wiadomości odpisujemy także po godzinach urzędowania, załatwiamy sprawy różnymi kanałami - głównie przez komunikatory. To oczywiste. Warto jednak na czas spotkania towarzyskiego wprowadzić priorytetyzację. Na część powiadomień na pewno nie musicie odpowiadać natychmiast, mogą poczekać kilka godzin.

Jaki komunikat wysyłacie znajomym, kiedy siedzicie z nieobecną miną i z nosem w telefonie? Rozmowa was nudzi, w sieci dzieją się ciekawsze rzeczy. Osoba, która musi znosić na wpół obecnego przyjaciela, czuje się zignorowana i mniej interesująca. Jeśli więc nie macie sytuacji kryzysowej, w której wasza dostępność jest niezbędna - wyciszcie konwersacje i ignorujcie nieistotne połączenia przychodzące.

#3 YouTube party

To stały element spotkań. I jeśli ograniczycie się do pokazania dosłownie kilku filmików, którymi wyjątkowo chcecie się podzielić, to w porządku. Gorzej, jeśli wymiana zajmie większą część spotkania i właściwie oprócz nadrobienia youtube’owych zaległości nic ze spotkania nie wyniesiecie. A na dłuższą metę takie oglądanie jest męczące i niewiele wnosi w pogłębianie kontaktów. Warto pomyśleć nad tym, aby raz na jakiś czas zrobić spotkanie tematyczne, którego celem będzie wspólne oglądanie nowości sieciowych. Ale poza nim, wszystkie inne towarzyskie spotkania, powinniśmy oprzeć na wymianie doświadczeń, rozmowie i zacieśnianiu wzajemnych więzi, bez wątpliwej pomocy technologicznej.

fot. shutterstock

#4 Wyłączamy telewizor

Kiedy jemy wspólnie rodzinny posiłek, gdy jesteśmy w gronie przyjaciół, wyłączmy grający w tle telewizor. Pamiętacie, kiedy byliście dziećmi i siedzieliście przy stole, a rodzice patrzyli gdzieś ponad waszymi głowami, bacznie śledząc film lub serial? Nie jest to miłe wspomnienie, prawda? Unikajcie więc podobnego błędu, skoro teraz to wy decydujecie o życiu w waszym domu i w otaczającej społeczności.

Wyjątkiem od tej reguły może być wspólne oglądanie i kibicowanie Polakom podczas ważnych wydarzeń sportowych. W nudniejszych momentach meczów można normalnie rozmawiać, są także przerwy. Trwające dwie godziny sporadyczne kibicowanie jednoczy i jest fajną formą bycia razem. Nie powinno jednak stać się codziennością, odciągającą od największej wartości, jaką może dać sobie nawzajem przy wspólnym stole – rozmowy.

#5 Dajemy przykład

Mówi się, że dzieci czasami nie słuchają, ale zawsze obserwują. Z łatwością wyłapią więc wszelkie naruszenia ustalonych przez nas samych zasad. Dawajcie dzieciom przykład - poświęcajcie im 100 procent swojej uwagi, zadawajcie pytania dotyczące ich przeżyć, pamiętajcie, o czym mówiły, żeby później wrócić do tematu. Wyjdźcie z komórek.

Taki samym przykładek świećcie wśród znajomych. Jeśli nie są skłonni przestrzegać zasad, możecie wprowadzić w zabawny sposób umowę - wszystkie telefony zostają w kurtkach w szafie. To szybko zweryfikuje - i może także uświadomi - znajomym, że być może cierpią na fonoholizm (uzależnienie od telefonu) czy FOMO (ang. Fear of Missing Out - lęk przed pominięciem) i pozwoli zareagować w odpowiednim momencie.

Bliskość buduje się na emocjonalnej prawdzie. Tam gdzie jest bliskość i otwartość, miłość ewoluuje

Warto dbać o nasze relacje z otoczeniem. Powinniśmy starać się robić to szczerze. Tworzymy wtedy pozytywne połączenia z ludźmi i wcielamy w życie zasadę, że świat lubi ludzi, którzy lubią świat.

Redakcja: Czy pani zdaniem rzeczywiście relacje między ludźmi się pogorszyły? Czy są jakieś płaszczyzny, na których być może kuleją najbardziej? Jeśli pogorszyły się, to z jakiego powodu?

Joanna Godecka, terapeutka, autorka książek: "Szczęście w miłości. Jak mądrze kochać i rozumieć siebie" oraz "Nie odkładaj życia na później": Trudno jest generalizować i aby odpowiedzieć na pytanie, czy coś się pogorszyło, należałoby porównać stan obecny z przeszłym. A więc na początek, czy istotnie kiedyś relacje były lepsze?

Czy w kręgach towarzyskich, sąsiedzkich doświadczało się więcej życzliwości i empatii, czy po prostu panowały zasady porządkujące zachowania, funkcjonowały modele, według których czegoś się nie mówiło, nie robiło, bo nie wypada? Na pewno statystycznie małżeństwa były trwalsze, gdyż rozwody potępiano. Związki rzadziej rozpadały się, czy jednak to przesądza o jakości relacji?

Czy chodzi o to, by być razem długo, czy być dobrze i szczęśliwie? Czasem idealizujemy związki przeszłych pokoleń, patrząc z takiej perspektywy. Mówimy: byli razem przez całe życie i za tym tęsknimy. Ale nie mamy pełnego wglądu w ich emocje. Na pewno znaleźlibyśmy pary, które niczego by nie zmieniły, ale i takie, które zmieniłyby wszystko. Gdyby mogły.

Myślę, że obecnie priorytetem staje się szczęście. I to jest dobre, ponieważ warto do niego dążyć. Presja społeczna nie zmusza nas do trwania w toksycznej, złej relacji, w układzie bez uczuć, do kontynuacji czegoś, co było pomyłką. Szczęście nie jest egoizmem. Mamy teraz więcej szans, aby go zaznać dzięki wolności wyboru. Tyle że korzystanie z wolności wymaga dojrzałości. Traktowanie świata jak sklepu, a związku jak towaru, który możemy reklamować, zwracać i nieustannie wymieniać na nowszy model, jest jaskrawym przykładem jej braku.

Trudno także zakładać dobrą jakość relacji opartej na manipulacji, gdy jest ona drogą do celu. Wiążemy się z kimś, żeby „poczuć się lepiej”, czyli udowodnić, że mamy partnera, że przez to jesteśmy więcej warci, że on/ona jest powodem zazdrości otoczenia ze względu na urodę, status, majątek. Jeśli mamy swoje głębokie deficyty, czyli niskie poczucie własnej wartości, boimy się życia w pojedynkę, uważamy, że musimy się spieszyć, bo „zegar tyka”, to budujemy rodzaj fortecy, a nie związku.

W relacjach społecznych z kolei istotnie pojawia się tendencja do większej izolacji. Łatwiej teraz wycofać się z bezpośrednich interakcji, jeśli czujemy przed nimi obawę. Internet oferuje nam zastępcze formy życia, od robienia zakupów po wirtualne związki i istnienie w portalach społecznościowych oraz wszelkiego typu sztucznych światach gier, więc dla części osób kontakty personalne stały się niepotrzebnym wyzwaniem.

fot. shutterstock

Co jest najważniejsze w relacjach? Czy są jakieś uniwersalne wartości, które im służą?

- W związku podstawą jest rzecz jasna miłość, ale samo uczucie, gdy brak pewnych atrybutów, może okazać się raniące. Warto też uściślić czym miłość nie jest, bo zdarza się nam mylić ją z czysto fizycznym pożądaniem, chęcią posiadania drugiej osoby na własność, lekiem na samotność i kompleksy. Na pewno trudno mówić o dobrej relacji, w której nie ma miejsca na wolność, którą rozumiem jako nieograniczanie rozwoju partnera poprzez zaborczość, także bez zaufania, szacunku, czułości, zaangażowania, troski o wspólne dobro.
W szerzej pojętych relacjach ważna jest życzliwość, szacunek, wsparcie. Bez względu na to, czy mowa o przyjacielu, czy koledze z pracy, te elementy są ważne.
Co najbardziej psuje relacje, a z drugiej strony, co sprawia, że są one dobre?

- Pomijam podstawowe przyczyny psucia relacji, takie jak wszelkiego rodzaju przemoc czy choćby brak szacunku, emocjonalny chłód, egoizm, bezpodstawna zazdrość itp.
Z tych mniej oczywistych, według mnie najważniejszą jest brak prawdziwej bliskości i otwartej komunikacji. Kiedy unikamy dzielenia się tym, co ważne, oddzielamy się. Tworzymy dystans.

Jeśli na przykład kobieta w związku obawia się, że po latach nie jest już tak atrakcyjna dla partnera, jak na początku, może zaklinać czas, robiąc sobie niezliczone zabiegi kosmetyczne i kupować drogie ciuchy. To jest wchodzenie w obszar lęku. Płynie on właśnie z poczucia oddzielenia.

Może także postawić na bliskość i powiedzieć „kochanie, obawiam się, że nie jestem już dla ciebie tak atrakcyjna, jak kiedyś”. Partner dostaje wtedy ważną informację i może zrobić coś, żeby ona poczuła się bezpieczna i kochana. To działa w obie strony, bo także mężczyźni przeżywają i ukrywają osobiste kryzysy, niepowodzenia, obawy, w których otrzymanie wsparcia byłoby bardzo cenne. Przyznanie się do pewnych słabości jest okazaniem swojej bezbronności, ale bliskość buduje się na emocjonalnej prawdzie. Takie rzeczy cementują związek i wzbogacają go. Tam, gdzie jest bliskość i otwartość, miłość ewoluuje.
Związkowi nie służy także nieautentyczna motywacja. Kobiety często próbują (jeszcze nadal tak jest) być idealnymi partnerkami. Piękne, zadbane, dobrze zarabiające i utrzymujące dom na najwyższym poziomie. Robią mnóstwo rzeczy wymagających nadmiernego wysiłku, ale uważają, że to czyni je oraz związek wyjątkowymi. Coraz bardziej męczą się byciem nieustannie w „trybie dostępności”.

Tymczasem staranie się „za bardzo” szkodzi relacji. Rodzi frustrację obu stron. Jedna z czasem czuje się wykorzystywana, a drugiej ciąży bycie dłużnikiem. Czasem pojawiają się w takim związku słowa: „po tym wszystkim, co dla ciebie robię.”, które są rodzajem emocjonalnego szantażu. Dobrym rozwiązaniem jest równowaga, gdy oboje się angażujemy i oboje mamy jeszcze czas i chęć na własne aktywności, to co nas buduje i czyni interesującymi. Nawet tam, gdzie panuje symetria, całkowite udomowienie najpierw może wydawać się taką szczęśliwą zatoczką, ale potem zamienia się w stojący staw. Brak dopływu bodźców usypia i generuje nudę.

Równie szkodliwym przeciwieństwem jest jazda na automatycznym pilocie, czyli sytuacja, w której jedno z partnerów lub oboje zakładają, że skoro już są razem, to meta została osiągnięta, więc zapominają o tym, co było dla nich atrakcyjne i zaczynają jedynie zarządzać codziennością. Ich rozmowy dotyczą głównie wymiany samochodu, malowania sufitu w kuchni i ewentualnie wyboru opcji na wakacje. Miłość, wrzucona do schowka z niepotrzebnymi rzeczami, powoli pokrywa się kurzem.

fot. shutterstock

Jak można poprawić złe relacje? Np. między sąsiadami?

- Zakładając, że można je poprawić, bo do tego potrzebna jest dobra wola z obu stron, warto zacząć od próby zrozumienia. Konflikt wynika z odmienności poglądów. Dopóki dzielimy je na własne oraz mylne, nie dojdziemy do consensusu.
Jeśli powodem złych relacji jest konkretna sprawa, np. parkowanie samochodu w niewłaściwym miejscu, postarajmy się ustalić zasady, zamiast krzyczeć.

W rozmowie z sąsiadem, ale także członkiem rodziny, kiedy już do niej dojdzie, unikajmy obwiniania, gdyż doprowadzi to do kolejnego pojedynku i eskalacji emocji. Dobrym pomysłem jest tak zwane parafrazowanie, czyli dialog, w którym używamy zwrotów używanych przez osoby, z którymi rozmawiamy. Zanim wysuniemy swój kontrargument, mówimy: - Rozumiem, że parkuje pan tutaj, gdyż ma pan bliżej do domu, jednak moi goście nie mają gdzie się zatrzymać itp. W ten sposób obie strony dają sobie sygnał, że słuchają siebie nawzajem i wymieniają się rzeczowymi informacjami. Łatwiej też ustalić kompromis.

W związku warto odwoływać się do własnych emocji, zamiast atakować. Zamiast mówić „ty nigdy nie robisz tego, o co cię proszę” lepiej powiedzieć „jest mi przykro, kiedy lekceważysz moje prośby”.
Ponadto jeśli chcemy, żeby kontakty z otoczeniem były dobre, nie oczekujmy, że wyłącznie inni będą o nie zabiegać. Uśmiech, życzliwy gest w stosunku do sąsiada, a nawet obcej osoby powinny stać się normą.

Na jakie sprawy powinniśmy być wyjątkowo wyczuleni w codziennym zabieganiu, czego nie powinniśmy zaniedbywać w relacjach?

- Jak wspomniałam, nie ograniczajmy się do spraw technicznych: co kupić i co naprawić. Okazywanie uczuć buduje emocjonalne bezpieczeństwo. Ważne jest więc, aby partner czuł, że nam na nim zależy. Na co dzień potrzebne są małe gesty i wspólne aktywności tworzące bliskość. Można na przykład przeczytać tę samą książkę, pójść do kina i podyskutować o filmie. Sekretem udanych związków jest też celebrowanie sukcesów i udzielanie sobie wsparcia oraz zachęty do realizacji marzeń.

Pamiętajmy, że w partnerstwie istnieje wzajemna zależność, więc ważne jest bycie godnym zaufania i niezawodnym. Dotrzymujmy obietnic i dzielmy się prawdą. Może to czasami oznaczać rozmowę o czymś, czego partner nie chce słyszeć, jednak otwartość pomaga zbudować emocjonalną intymność i zażyłość w związku, co pomoże miłości.
No i nikt nie jest doskonały, każdy popełnia błędy. Szanowanie partnera to dawanie mu prawa do tego. Długoterminowe relacje mają swoje wzloty i upadki. Warto rozwiązywać problemy od razu, gdy się pojawiają, zamiast ignorować je i mieć nadzieję, że same znikną. Ważne jest też, aby mówić "przepraszam" lub "odpuszczam" i to powinno naprawdę coś znaczyć. Cierpliwość i przebaczenie to jedne z najsilniejszych form wsparcia.

O jakie relacje warto najbardziej dbać?

- To oczywiste, że najwięcej energii i zaangażowania wkładamy w bliskie związki, ale w ogóle warto dbać o nasze relacje z otoczeniem i starajmy się robić to szczerze. Tworzymy wtedy pozytywne połączenia z ludźmi i wcielamy w życie zasadę, że świat lubi ludzi, którzy lubią świat.
No i na koniec, choć może od tego powinnam zacząć, dbajmy o relację ze sobą. Od niej się wszystko zaczyna i wbrew temu, co może się wydawać, to jest najważniejsza relacja, bo decyduje o tym, co dajemy i co dostajemy. Czując szacunek do siebie, akceptując siebie, mając odwagę być sobą, dajemy to, co mamy najlepszego i nie manipulujemy nikim, by zasłużyć na akceptację i wzajemność.

5 pułapek współczesnego życia i ich wpływ na relacje

Z jednej strony bardzo ułatwiają życie i komunikację, z drugiej tworzą zupełnie nowe wzorce zachowań i czasami mają duży wpływ na życie w realu. W ciągu dosłownie ostatnich kilku lat świat się niewyobrażalnie skurczył - technologie dużo nam dały, ale także wiele zmieniły. Zmiana jest teraz tak szybka, jak nigdy: lawinowa i wszechogarniająca.

Nijaki wyraz twarzy przez kontakt z interfejsem

Jak śmieje się dr Renata Włoch, koordynatorka programu socjologicznego w Digital Economy Lab Uniwersytetu Warszawskiego, przez pierwsze dwa miesiące, kiedy wchodzi na zajęcia pierwszego roku, wszyscy mają jednakowo nijaki wyraz twarzy. Jak tłumaczy: - To wynika z tego, że dla nich podstawowym interfejsem, z którym mają do czynienia, jest interfejs urządzenia elektronicznego, nie mają więc potrzeby korzystania z mimiki twarzy. Wykładowczyni przyznaje, że ma poczucie, iż twarze jej studentów są mniej mimiczne - i owszem - jej słuchacze, nie za bardzo wiedzą, jak reagować na drugą osobę.
Dr Włoch uważa, że tego już nie zmienimy, bo taki stan rzeczy jest uwarunkowany także kulturowo. Przez fakt, że ludzie mają mniej interakcji społecznych, inaczej zarządzają swoim ciałem i twarzą. Brzmi zabawnie, ale także przerażająco?! To forma dostosowywania się do nowej rzeczywistości, a umiejętność korzystania z technologii ma w tym przypadku także plusy. Wielu socjologów twierdzi, że młodzi dobrze łączą kompetencje ze świata wirtualnego z tymi ze świata realnego. Im te kompetencje bardzo dobrze się przeplatają. To jest pokolenie konkretu, odcinające ozdobniki.

Bliskość i łatwy dostęp

Z jednej strony mówi się, że technologia sprawia, że oddalamy się od siebie w realu. W autobusie każdy siedzi z nosem w swoim smartfonie, ludzie nie nawiązują więzi. Z drugiej jednak strony kontakty i interakcje są, tylko przeniosły się do komunikatorów. Dzięki Facebookowi możemy nawiązać dialog z osobą, do której w rzeczywistości nie mielibyśmy szans się dostać. Doskonale wiedzą o tym dziennikarze i osoby robiące tzw. research (wyszukujące informacji). Komunikatory pozwalają na wideokontakt z najbliższymi z drugiego końca świata - choć więc daleko, możemy być naprawdę blisko.
Młodzi znacznie lepiej odnajdują się w realizacji projektów, w pracy w grupie, mają większą łatwość wchodzenia w nowe sieci - to dzięki mediom społecznościowym. Szybciej nawiązują kontakty, łatwiej się komunikują, potrafią sobie ustalić hierarchię celów. Lepiej im także idzie szybkie wyszukiwanie informacji. Korzystają z wielu źródeł, potrafią zrobić „research”.
To, co dojrzałe, wyedukowane w innej rzeczywistości osoby może wyjątkowo denerwować, to fakt, że młodzi są gorzej wykształceni pod względem wiedzy erudycyjnej. Faktycznie podręczny bagaż wiedzy, który mają, jest mniejszy, ale z drugiej strony, mają pod ręką telefon, w którym wszystko mogą natychmiast sprawdzić. Być może technologia nas z czegoś ograbia, a być może od czegoś nas uwalnia?

Może dzięki ciągłemu uczeniu się nowych technologii i otwartości na nie, znacznie później dopadnie nas demencja starcza? Ponieważ społeczeństwa w Europie starzeją się, być może technologie będą się dopasowywały do starszych ludzi, będą coraz bardziej intuicyjne, przyjazne.

fot. shutterstock

Za 11 lat w ogóle nie będziemy uprawiać seksu?

Taką tezę głosi profesor David Spiegelhalter z Uniwersytetu Cambridge, autor książki „Sex By Numbers”. Na korzyść jego tezy działają wyniki badania naukowców z Uniwersytetu Lancaster, w którym porównano godziny największej aktywności internetowej w Wielkiej Brytanii. Okazało się, że jest to czas między 22 a 23. W tym przedziale badani oglądali filmy i seriale na platformach takich jak Netflix, iPlayer, YouTube i HBO GO. To także czas, w którym dotychczas pary poświęcały czas na uprawianie miłości. Podczas oglądania seriali ludzie zasypiają, seks znika więc z ich wieczornej agendy.
Zdaniem Spiegelhaltera w latach dziewięćdziesiątych, kiedy po 22 nie było niczego ciekawego w ofercie TV, ludzie kochali się średnio około pięciu razy w miesiącu. Teraz liczba ta spadła do trzech razy w miesiącu, a zdaniem naukowca, jeśli nic się nie zmieni, w 2030 roku pary w ogóle nie będą się kochać.

Znikające umiejętności

Przez pierwszych kilka lat edukacji w szkole podstawowej dzieci są wytrwale uczone ładnej kaligrafii. Czy to będzie nam niedługo jeszcze potrzebne? Czy zdarza się wam pisać i robić odręczne notatki? Jeśli nie, to w naturalny sposób mózg zapomina o tej umiejętności. Przez to piszemy z błędami, bo przecież komputer podkreśla nam byki, a smartfon podpowiada całe wyrazy - nie musimy się wysilać nad zagadnieniami ortografii. Naszym dzieciom potrzebny jest sprawny palec, żeby przesuwać nim po ekranie. Być może niedługo się okaże, że umiejętność pisania na klawiaturze także przestanie być potrzebna. Wystarczy technologa przetwarzająca mowę na tekst. Może niedługo będziemy pisali, mówiąc do naszych urządzeń. To ewolucja - jak odejście od gęsiego pióra i kałamarza.

fot. shutterstock

Praca, która się nie kończy

Specjaliści mówią, że w edukacji trzeba postawić na elastyczność i kompetencję nabywania nowych umiejętności, a nie na podręcznikową. Rada socjologów? Uczcie się, jak się uczyć, jak nabierać nowych umiejętności i jak być elastycznym. I nie liczcie na to, że będziecie mieć zawód na całe życie.

Być może nie wszystkie zawody odejdą do lamusa, bo niektóre będą nadal funkcjonalnie potrzebne w społeczeństwie, ale w przyszłości będziemy pewnie mówili raczej o pewnych wiązkach umiejętności, niż o umiejętnościach związanych z konkretnym zawodem.
Większość badaczy zajmujących się tym tematem mówi, że to nie będzie tak, że będziemy mieli jasno wyznaczony czas na pracę i na czas wolny. Będziemy żyć w sferach czasowych: trzy godziny pracuję, przez dwie poświęcam się życiu prywatnemu.

Zmienia się rytm pracy, odchodzi się od tradycyjnych struktur, do których jesteśmy silnie przywiązani. Przyszłe pokolenia nie mają wyjścia - będą musiały wypracowywać nowe praktyki życiowe i sposoby na rozdzielenie tych dwóch stref. Kto ma wolny zawód, ten wie najlepiej, jak to działa.

Czujesz, że twoje relacje towarzyskie się rozluźniają, a rodzina się oddala? To pomoże wam się zbliżyć

Zbliżacie się do czterdziestki, macie dzieci, pracę na pełen etat i tysiące obowiązków? Nic dziwnego, że zaniedbujecie swoje relacje z przyjaciółmi i nie macie czasu dla rodziców czy rodzeństwa. Możecie jednak sobie pomóc.

fot. shutterstock

Przyjaciółki na wynos

Idea męskich i damskich wypadów pozwala na kilka dni oderwać się od rzeczywistości i mieć przyjaciół i przyjaciółki na wyłączność. Jest wtedy czas na to, żeby przegadać całą noc, uważnie się wysłuchać, obgadać wszystkie sprawy, nacieszyć wzajemnie swoją obecnością, a nawet trochę się na siebie pozłościć i zatęsknić za domem, dziećmi i partnerami.

Zorganizujcie przynajmniej jeden weekend w roku na wspólny wyjazd - bez dzieciaków, bez drugich połówek. Niech to będzie tylko wasz czas, prawdziwe święto i celebracja znajomości.


Odruch i pamięć

Środków komunikacji jest bardzo wiele. Żeby pozostać w stałym kontakcie wystarczy zagaić na Messengerze, wysłać śmiesznego mema albo wesołego gifa. Możecie także stworzyć grupy, w których będziecie podtrzymywać relacje. To sprawi, że będziecie na bieżąco ze swoim życiem, będziecie mieli natychmiastowe wzajemne wsparcie i nie dopuścicie do przerwania relacji.

To ważne, żeby czuć, że macie obok kogoś bliskiego, godnego zaufania, a dzięki komunikatorom możecie być zawsze w kontakcie.

fot. shutterstock

Zrób rezerwację

Zarezerwujcie sobie jeden dzień w miesiącu na wyjście z rodzicem lub siostrą. Może to być kino i kawa, spacer, wspólna przebieżka po parku. Niech to będzie wasz czas, spędzany cyklicznie, spotkania, których nie będziecie odwoływać z byle powodu. W ten sposób wygospodarowujecie chwilę, w której zadbacie o więź i poświęcicie całą swoją uwagę jednej ważnej dla siebie osobie.

Integrujcie się, zapraszajcie, umawiajcie

W codziennym zabieganiu pamiętajcie o sobie wzajemnie. Wybieracie się na spacer poza miasto? Zaproście przyjaciół, zadzwońcie do bliskich, może akurat nic nie robią i chętnie się do was przyłączą? Uwzględniajcie w swoich planach nie tylko najbliższa rodzinę, męża i dzieci, ale też rodziców, rodzeństwo, kuzynów i znajomych. Sami też bądźcie spontaniczni i zgadzajcie się na propozycje i zaproszenia innych, miejcie w sobie otwartość na zmianę planów.

fot. shutterstock

Stałe rytuały

Niedzielny obiad, sobotnie drugie śniadanie, czwartek z brydżem. Stwórzcie swoje własne stałe punkty tygodnia. Obiad rodzinny może co tydzień wypadać u kogoś innego, może to być posiłek składkowy, na który każdy coś przynosi. Chodzi o wspólne miłe spędzenie czasu, a nie perfekcyjnie przygotowane wystawne menu.

Wydarzenie jest tylko pretekstem do wspólnego bycia razem, gotowania, jedzenia. Zabierajcie na wyjścia dzieci, angażujcie je w przygotowania, włączajcie do rozmów. Niech one także czują się częścią tej wspólnoty i uczą, że o relacje trzeba dbać każdego dnia.

Wspólne stoły w kawiarniach, restauracjach, barach. Moda czy pretekst do integracji?

Pierwszy wspólny stół pojawił się w warszawskim Bistro Charlotte niecałą dekadę temu. Charlotte stała się miejscem kultowym, a idea “common tables”, czyli dużego stołu, przy którym ramię w ramię siedzą obce sobie osoby przeniknęła nawet do sieciowych kawiarni.

fot. shutterstock

Nowa idea

Jak wspomina Gosia Rygalik, projektantka, partnerka w Studio Rygalik: - Do zaprojektowania pierwszego wspólnego dużego stołu zaprosiła nas Justyna Kosmala, pomysłodawczyni i właścicielka Bistro Charlotte, które znajduje się przy placu Zbawiciela w Warszawie. Justyna chciała stworzyć miejsce wzorowane na francuskich bistrach, a wspólny stół miał być jego centralnym punktem.

Nasze studio specjalizuje się w projektowaniu mebli, lubimy też takie wyjątkowe wyzwania. Do Charlotte stworzyliśmy mebel z duszą - duży, solidny stół z drewna z charakterem, z lekko wygiętym blatem, o ponadczasowym wyrazie. Stołowi towarzyszy unikalny rytuał - codziennie o określonej godzinie zmienia się ze stołu śniadaniowo-restauracyjnego w barowy. Dwie osoby podnoszą blat, zmieniane są krzesła na wyższe. Jest to mebel bardzo sprzyjający spotkaniom.
- mówi Gosia Rygalik.

Wspólny stół w warszawskim Bistro Charlotte był pierwszym takim konceptem w Warszawie. Jego odbiór, tak jak odbiór samego miejsca, był od początku bardzo dobry. Pomysł został zauważony i był szeroko dyskutowany. Idea “common tables” przyjęła się do tego stopnia, że teraz w kawiarniach, nawet tych sieciowych, takie stoły nie są niczym nadzwyczajnym.

Jak tłumaczy Gosia Rygalik, przestrzeń ze wspólnym stołem wygląda inaczej - bardziej gościnnie, zachęcająco. - Wizualnie pomieszczenie wydaje się mniej podzielone, taki duży, wyglądający bardzo domowo, mebel ociepla wnętrze. Nawet jeśli nie zwiększa on interakcji między obcymi ludźmi współdzielącymi stół, bo każdy przychodzi ze swoimi znajomymi, to zwiększa szansę na ewentualny kontakt, pojawia się ułatwienie, które może sprawić, że coś się między nieznajomymi zadzieje - wyjaśnia Rygalik.

fot. shutterstock

Nie w każdym miejscu

Z doświadczeń Maćka Pertkiewicza, architekta z pracowni Interior House wynika, że nie wszędzie idea wspólnego stołu się sprawdza. - Na pewno ten koncept jest bardzo modny i chętnie widziany przez inwestorów na poziomie tworzenia projektu wnętrza. Sprawdza się jednak lepiej w miejscach mniej formalnych, w których panuje luźna, kawiarniana atmosfera, są prostsze rozwiązania architektoniczne, gdzie można wpaść na chwilę, zjeść szybki posiłek albo wypić kieliszek wina przed pójściem do teatru. W miejscach, w których jest bardzo elegancko, serwuje się drogie potrawy, jest wykwintne menu, wspólne stoły nie mają racji bytu - tłumaczy Pertkiewicz.

Architekt dodaje, że jego zdaniem koncepcja “common tables” wywodzi się z miejsc, które są połączeniem hali targowej i luźno stojących stolików, przy których można zjeść coś na miejscu - w Hiszpanii, Portugalii, we Włoszech. W takich halach targowych jest tłoczno, gwarno, niezobowiązująco - można w nich coś zjeść i chwilę pogadać. - W Południowcach więcej jest otwartości, chęci do rozmowy z nieznajomymi, my Polacy dopiero się tego uczymy. Dodajmy do tego poczucie, że wyjście do restauracji to jednak szczególna okazja, święto, a nie codzienność. Wtedy zależy nam na wyjątkowym otoczeniu, a wspólny stół tego nie zapewni.

Takie duże stoły są obecne w wielu miejscach, ale oprócz nich znajdują się także mniejsze stoliki, przy których mamy większą intymność. Duże stoły to z kolei świetne rozwiązanie dla większych grup znajomych, które przy małych stolikach się nie pomieszczą - dodaje architekt.

fot. shutterstock

Jak na weselu

Anna Lorens, doktor architektury, projektantka wnętrz i autorka książki “Fenomen miejsc biesiadnych w mieście” uważa, że jesteśmy narodem zdystansowanym, jednak „common tables” są też zakorzenione w naszej kulturze - wystarczy spojrzeć na stoły weselne.

Lorens, podobnie jak Pertkiewicz, uważa, że wszystko zależy od miejsca i kontekstu. Kawiarnia ze wspólnym stołem w Kielcach przy bardzo ruchliwej ulicy, obok Design Kielce, została zamknięta po kilku miesiącach. Jak tłumaczy wykładowczyni, nikt nie przychodził i nie chciał siedzieć przy dużym, wspólnym stole, nikt klientom nie pokazał, do czego to służy i o co w tym wszystkim chodzi.

Dla wielu osób pomysł, żeby usiąść obok kogoś zupełnie obcego jest czymś niewyobrażalnym. Inni, spośród wielu miejsc, wybierają właśnie wspólny stół. Wiele zależy od tego, czego w danej chwili potrzebujemy.
Jan nie usiadłby przy takim stole podczas randki czy dzielenia się problemami z kumplem, gdyż zależy my na intymności, o którą trudno, gdy ociera się łokciem o kogoś zupełnie obcego. Janina z drugiej strony jest zaganianą mamą i lubi jeść śniadania i pić kawę w samotności. Kiedy siada z książką, telefonem czy komputerem, „common table” powoduje, że czuje się częścią wspólnoty. I wcale nie zależy jej na zawieraniu znajomości, wystarczy, że ludzie wokół po prostu są.

Uwaga! To może Cię zaskoczyć przy stole w innych krajach

Włosi spojrzą na ciebie krzywo, jeśli po określonej godzinie poprosisz o cappuccino i będziesz domagać się parmezanu do pizzy. W USA eleganckie zachowanie przy stole oznacza trzymanie lewej ręki na kolanach - zupełnie inaczej niż w naszej szerokości geograficznej, gdzie oba nadgarstki powinny być na stole, a łokcie znajdować się blisko ciała. Co jeszcze może nas zdziwić przy stołach na całym świecie?

fot. shutterstock

W Tajlandii nie jedz widelcem!

W Tajlandii widelec służy do nakładania jedzenia na łyżkę. Na północy i północnym-wschodzie kraju, zgodnie z tradycją, do jedzenia używa się wyłącznie rąk. W takim wypadku czymś najgorszym będzie użycie do ryżu pałeczek. Po czym poznać, które danie je się rękami? Po lepkości ryżu oraz poprzez obserwację Tajów.

W Japonii pałeczki złóż razem

Skoro już przy pałeczkach jesteśmy - w Japonii między kolejnymi kęsami odkłada się pałeczki złożone razem na talerz przed sobą, układając je równolegle do krawędzi stołu. Najgorszym faux pas jest w tym wypadku wbicie ich pionowo w danie.

Na Środkowym Wschodzie i w niektórych miejscach w Afryce nie jedz lewą ręką

Na południu Indii podczas jedzenia lewa ręka nie powinna w ogóle dotykać talerza. Służy ona bowiem do zabiegów higienicznych związanych z końcem procesu trawienia, dlatego obowiązuje zakaz zbliżania jej do dań.

fot. shutterstock

W Gruzji nie sącz wina

W tym kraju winem podczas kolacji wznosi się toasty. Nie należy pić go małymi łyczkami w trakcie posiłku - wino w Gruzji wychyla się jednym haustem. Co robić między wznoszeniem toastów? Absolutnie nic.

W Meksyku nie jedz taco sztućcami

Meksykanie uważają, że jedzenie taco nożem i widelcem jest niewygodne, niepraktyczne i po prostu wygląda głupio. Podobnie jak w przypadku jedzenia hamburgera przy pomocy sztućców - tego się zwyczajnie nie robi.

We Włoszech nie pij cappuccino po południu i nie proś o parmezan

Włosi uważają, że późne cappuccino zasmuca żołądek, lub twierdzą, że ten rodzaj kawy jest niczym oddzielny posiłek. Jaka z tego lekcja? Jeśli nie chcecie wzbudzić niepotrzebnych komentarzy i przywołać spojrzeń pełnych oburzenia, nie zamawiajcie we Włoszech cappuccino po godzinie 15, ani nie pijcie jako kawy po dużym posiłku. Lepiej wybierzcie espresso.

Włosi krzywo patrzą także, kiedy pizzę posypujemy dodatkowym parmezanem. Nie domagajmy się go, jeśli nie chcemy zostać uznani za. kulinarnych barbarzyńców.

fot. shutterstock

We Francji nie jedz chleba jako przystawki

W tym kraju pieczywo je się do posiłku albo pod koniec spożywania go, kiedy na stół wjeżdżają sery. We Francji, która słynie z elegancji, dopuszcza się także, a nawet zaleca, kładzenie kawałków jedzonego chleba bezpośrednio na stole.

W Korei przyjmuj filiżankę dwoma rękami

Zwłaszcza, kiedy napój podaje ci osoba starsza. Wyciąganie po kubek dwóch dłoni świadczy o głębokim szacunku i wdzięczności. Od razu po przyjęciu, np. herbaty, należy wypić niewielki łyk.

W Australii nie rozmawiaj o pracy

W tym kraju spotkania przy posiłku mają być miłe i przyjemne. Dlatego źle widziane jest poruszanie poważnych tematów, takich jak polityka, praca, poglądy. O tym się tutaj podczas posiłków nie rozmawia.

Znana wam zmiana? Kiedyś sobotnie kolacje, teraz niedzielne śniadania

Czy wy także kiedyś najchętniej urządzaliście kolacje, które kończyły się spontanicznym wyjściem do klubu, powrotem do domu nad ranem i niedzielnym bólem głowy? Oj, my także doskonale pamiętamy takie maratony gdzieś między 27. a 31. rokiem życia. Było intensywnie, kolorowo i z procentami.

Lata minęły, zmieniliśmy się my, zmieniła się nasza sytuacja rodzinna, układy towarzyskie. Z czasem więcej zaczęło się mówić o zbilansowanej diecie, dbaniu o siebie, prowadzeniu zdrowego trybu życia.
Nie będziemy ukrywać, że z wraz z upływem lat pogorszyła się także poalkoholowa regeneracja. Możemy szaleć, ale mniej intensywnie, potrzeba nam więcej snu, żeby się zregenerować.
Kiedy ma się małe dzieci, siedzenie do późna ma niestety więcej wad niż zalet. Z tego i wcześniej wymienionych powodów dokonała się mała rewolucja, jeśli chodzi o spotkania w gronie przyjaciół - zwłaszcza tych, którzy mają dzieci w zbliżonym wieku.

fot. shutterstock

Spotkanie bladym świtem

- Pamiętam doskonale, jak my i para naszych najbliższych znajomych mieliśmy dzieci, które miały po pół roku i budziły się punktualnie o piątej rano - wspomina Monika. - Spotykaliśmy się wtedy wszyscy w jednym z dwóch warszawskich miejsc, które działały od bladego świtu lub pracowały 24 godziny na dobę, jedliśmy śniadanie, piliśmy kawę i jakoś udawało nam się dotrwać do pierwszej drzemki - wspomina mama dwóch synów. Z czasem, kiedy dzieci podrosły, spotkania przeniosły się do domów. - Łatwiej zapanować nad rozbrykanymi trzylatkami we własnym domu, niż w kawiarni, w której mogą innym przeszkadzać - mówi Monika.

fot. shutterstock

Idealne w przygotowaniu

Śniadanie lub drugie śniadanie jest idealne na ten typ towarzyskiego spotkania - organizuje się je przed południem, kiedy zostaje dużo czasu na kolejne aktywności (doskonale wam znane urodzinki kolegów z przedszkola, wizyty na placu zabaw), jest łatwe do przygotowania, a menu nie musi być ani skomplikowane, ani wykwintne. W przeciwieństwie do obiadu, wszystko można zgromadzić na stole, nie trzeba więc krążyć między pokojem i kuchnią, a gospodarze nie stoją przez to nad garnkami, odseparowani od gości. Można zorganizować śniadanie składkowe, na które każdy coś przynosi.
Wspólne śniadanie ma także tę zaletę, że znające się dzieci w podobnym wieku szybko zaczynają się ze sobą bawić i rodzice nie są im do niczego potrzebni.

Na mieście też da się zjeść

Kto nie chce siedzieć w domu, ma siłę, żeby zapanować nad dziećmi w miejscu publicznym (nauka socjalizacji), może wyjść na miasto. Nie tak jak kilka lat temu, kiedy w Warszawie były dwa miejsca serwujące śniadania, teraz większość szanujących się restauracji i kawiarni ma w ofercie menu śniadaniowe i to w bardzo kuszących cenach: „śniadanie do kawy za grosz”, „śniadanie serwowane do południa”. Niektóre miejsca w stolicy są wręcz zdominowane przez rodziców z małymi dziećmi i osoby bez dzieci mogą poczuć się w nich niekomfortowo, zwłaszcza, że dzieciom pozwala się tam na wiele.

fot. shutterstock

Modny posiłek

Najmodniejsze potrawy także krążą wokół śniadań: szakszuka, owsianka, granola, omlety, tosty, jajka na różne sposoby, pasty kanapkowe, twarożki - jest w czym wybierać i czym się delektować.
Śniadanie to ponoć najważniejszy posiłek. Idealnie się więc składa, że można je zjeść w miłym gronie, bez pośpiechu i ze smakiem. Wspólne śniadanie to jednym słowem doskonały początek dnia. Bez stresu, na spokojnie, we własnym tempie. I tak jak wieczorne spotkania raczej eliminują obecność dzieci, tak podczas śniadań mogą być one bez problemu uwzględnione. Wciąż się więc widujemy, ale zmieniła się dynamika tych spotkań oraz ich pora.

Autorka książki „W domu jak w raju”, radzi jak stworzyć przyjazne rodzinie wnętrze

Diana Quan twierdzi, że dom powinien być miejscem, w którym odpoczywamy, ładujemy akumulatory, czujemy się bezpiecznie. Mieszkanie powinno jej zdaniem sprzyjać harmonii, równowadze i zdrowiu. Jak to osiągnąć? Pytamy.

Co twoim zdaniem jest najważniejsze w stworzeniu w domu przyjaznej rodzinie przestrzeni?

Diana Quan: Nie wybierajcie do wspólnych przestrzeni mebli i tkanin, które są zbyt delikatne i zupełnie nieodporne na zniszczenia. W domu wszyscy członkowie rodziny mają mieć szansę spuścić ciśnienie, odprężyć się, zrelaksować, a nie spinać, uważać i czuć jak w muzeum.

Wybierajcie meble, dodatki i sprzęty, których można używać bez strachu, dodatki, które was cieszą, zdjęcia przywołujące miłe wspomnienia. Dekorujcie wnętrza tak, by sprawiały wam radość i pokazywały, jak ważna jest dla was wasza rodzina.

fot. shutterstock

Gdzie znajduje się twoim zdaniem serce domu?

- Dla mnie jest ono w kuchni. Tam zaspokajamy nasze najbardziej podstawowe i kluczowe potrzeby - przygotowujemy posiłki, napoje. Z punktu widzenia dorosłych tutaj karmimy dzieci i zarażamy je pasją do gotowania. W mojej rodzinie w kuchni wspólnie spędzamy czas - karmiąc nasze ciała i dusze.

Jakie najczęściej błędy popełniamy urządzając domy? Co sprawia, że mieszkaniu nie mieszka się dobrze?

- Najgorszy jest brak czasu i brak zainteresowania stworzeniem domu. Posłużę się analogią gotowania. Żeby posiłek był dobry, musimy włożyć w jego przygotowanie dużo miłości, czasu i energii.
Zdarza się, że więcej uwagi poświęcamy wakacjom i wyjazdom weekendowym niż mieszkaniu. Nie wiem, dlaczego niektórym wydaje się, że urządzanie mieszkania to strata czasu i energii. A wystarczy trochę się postarać - dbając o czystość i porządek, które sprawiają, że w mieszkaniu żyje się przyjemniej.

Świeży bukiet kwiatów rozjaśni wnętrze, misa z owocami sprawi, że w pokoju będzie ładnie pachniało. Warto pochylić się nad stworzeniem w mieszkaniu atmosfery, która przypomina o miłych chwilach, stworzyć sobie prywatny raj.

fot. shutterstock

W Polsce popularne jest otwieranie kuchni na salon i jadalnię. Czy to sprzyja rodzinnej integracji?

- Wychowałam się w San Francisco w okolicy South Bay Area, gdzie przeważająca większość domów ma kuchnie otwarte na jadalnię i salon, więc takie rozwiązanie nie wydaje mi się dziwne.

Uważam, że to dobry pomysł - w ramach jednej przestrzeni można zmieniać miejsca przebywania i robić w nich różne rzeczy, nie wychodząc poza pokój i poza grupę. Rodzicom małych dzieci w takim dużym pomieszczeniu łatwiej mieć na nie oko. Każdy może zajmować się czymś innym, ale wciąż nie pozbawia się członków rodziny możliwości rozmawiania, czy towarzyszenia dzieciom w odrabianiu lekcji.

fot. shutterstock

Co można zrobić - architektonicznie - żeby bardziej zintegrować rodzinę?

- Wspólna przestrzeń musi być na tyle duża, żeby pomieściła się w niej cała rodzina, a każdy z jej członków miał szansę na ewentualne komfortowe oddawanie się rozmaitym czynnościom. Niektórzy ludzie mają potrzebę posiadania ogromnych sypialni, ale ja uważam, że jeśli nie dysponujemy ogromnym metrażem, to część wspólna powinna być pod względem wielkości priorytetowa.

Jakie są najważniejsze funkcje domu?

- Dom powinien być miejscem, do którego wracamy, w którym odpoczywamy i ładujemy akumulatory. Możemy to sobie zapewnić, stwarzając m.in. dobre warunki do spania. Dom powinien być jak gleba, w której kiełkuje nasze szczęście i dobre samopoczucie.

„Kiedyś tak nie było” - co nam przeszkadza najbardziej? Co możemy zmienić, żeby nie narzekać? I czy rzeczywiście się da?

Nie mają łatwo tradycjonaliści, którzy najchętniej dostawaliby pocztą telegramy z życzeniami urodzinowymi. Na część zmian łatwiej się zgodzić, inne pozostają wciąż trudne do zaakceptowania. Poprosiliśmy pięć osób, żeby wskazały, jakie zmiany są ich zdaniem do... zmiany.

„Życzenia SMS-em! Oburzające”

Marek, 55 lat: Nie mogę pogodzić się z tym, że komunikacja międzyludzka przeniosła się na jakieś komunikatory. Wysypką reaguję na życzenia urodzinowe i imieninowe przesyłane drogą SMS-ową. Nie uznaję ich. Dla mnie liczy się w takich wypadkach kontakt osobisty lub telefoniczny.

fot. shutterstock

W mojej rodzinie w czasach mojego dzieciństwa pewnikiem było, że w dniu imienin do mojej mamy zawsze przyjeżdżali goście. Nie musieli się zapowiadać, nie trzeba ich było zapraszać. Po prostu wpadali przez cały dzień, mama częstowała ich kawą, herbatą i upieczonym ciastem. Jasne, wtedy mało kto miał telefon stacjonarny, ale moim zdaniem takie formy winszowania były dobre. Jak ktoś może poświęcić czas na wysłanie SMS-a, to znaczy, że pamięta, że myśli. Zamiast pisać, niech zadzwoni. Przynajmniej do mnie!


Brak dzień dobry, dziękuję, do widzenia

Julia, 40 lat: Nieustannie dziwi mnie brak mówienia „dzień dobry” i „do widzenia”. Także dziękowania i przepraszania. Jak to możliwe, że nie udało nam się wyrobić nawyku, który u Anglików i Amerykanów jest absolutnie naturalny? Nie dość, że nie żegnamy się i nie witamy, to jeszcze podajemy rękę na powitanie, jakby to była zdechła ryba.

Apeluję! Jak gdzieś wchodzimy, używajmy siły głosu, a nie mruczmy niezrozumiale pod nosem. Pokolenie moich dziadków nie dość, że używało form grzecznościowych, to jeszcze kłaniało się i uchylało kapelusza. Współcześnie koszt energetyczny tych czynności mógłby nas chyba całkiem wydrenować z sił.

fot. shutterstock

Powszechne przyzwolenie na chamstwo

Mateusz, 39 lat: Jestem chyba człowiekiem starej daty, bo zupełnie nie rozumiem wszechobecności wulgaryzmów w języku polskim. Przeklinają wszyscy, wszędzie, bez względu na okoliczności. Bardzo trudno jest mi uchronić moje dzieci przez latającymi po ulicach wiązankami z przekleństw. Moim zdaniem jest to prawdziwa plaga i spory problem.

Wydaje mi się, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że aż tak przeklinamy - jest to tak powszechne, że przestało nam przeszkadzać, dziwić i oburzać. „Kwiecisty” język to już nie jest domena panów pod sklepem i chuliganów, to norma. I ciężko mi się z nią pogodzić...

fot. shutterstock

Sąsiedzka anonimowość

Marta, 34 lata: W dzieciństwie, w moim rodzinnym mieście sąsiedzi stanowili silną grupę wsparcia. Dzieciaki krążyły między mieszkaniami, nie potrzeba było niań, bo zawsze można było poprosić sąsiadkę, żeby rzuciła okiem na cudze dziecko. Wspólnie się świętowało, spędzało czas, „chodziło na kominy”. Wszyscy się znali i w miarę możliwości wspierali.

W Warszawie mieszkałam w kilku miejscach i nigdzie nie udało mi się zbudować takiej więzi. I bardzo żałuję, że sąsiedzi pozostawali anonimowi, a kontakty ograniczały się do zawieszania wyłącznie kartek z upomnieniami, że ktoś hałasuje albo źle przypina rower. Sąsiedzkiej wspólnoty bardzo mi brakuje.

fot. shutterstock

Krótki lont - zwłaszcza w samochodzie

Patryk, 37 lat: Przesiadłem się z samochodu na rower. Nie ze względów zdrowotnych ani ekologicznych - niestety. Porzuciłem samochód, bo miałem dość ciągłego trąbienia, złych emocji innych kierowców, braku zrozumienia, szacunku i serdeczności. Nie udało mi się jej całkiem wyeliminować, bo rowerzystami także targają negatywne emocje.

Pytałem ostatnio moją babcię, czy kiedyś też ludzie byli dla siebie tak nieprzyjemni. Babcia twierdzi, że bywały niemiłe sytuacje, ale ludzie bardziej się kontrolowali, więc aż tak bardzo się to nie rzucało w oczy. A dzisiaj? Dosłownie dzisiaj byłem świadkiem trzech sytuacji, w których panowie wysiedli z samochodów i jak koguty się na siebie rzucili. Ech.